sobota, 10 listopada 2012

Sesja 2

Sesja druga była lepsza, niż pierwsza.
Czułem się swobodniej, reagowałem szybciej i logiczniej, walka była sprawniejsza (postanowiliśmy olać segmenty i zrobić coś na zasadzie: inicjatywa, deklarcja "co chcę zrobić", MG określa, czy to wykonalne + mówi, na co rzucić, określając efekt i potem kolejka jedzie dalej - wyszło fajnie, bez przeginki i powergamingu). Gracze bardziej wczuli się w swoje postaci, nieraz żywo dyskutując ze sobą. Sama rozmowa po sesji również była owocna i dość ekscytująca. Jestem naprawde dobrej myśli.

Od tej sesji, Gracze zaczęli kampanię pt. Tajemnica Orbitala. Wcześniej otrzymali storylinię przed sesję, którą również tu zamieszczę. Poniżej także streszczenie przygód (zwróć uwagę na link nad avatarami).

To był dobry chłopak


Streszczenie przygód

SESJA 2

Prolog, część 2 - Jak brat z bratem

No dobra, przekonałeś mnie – opowiadam dalej.

Więc cała czwórka poradziła sobie ze zmutowanymi dogami, jednak rana pani kurier nie pozwoliła na wzięcie czynnego udziału w ostatnim etapie zlecenia – hah! Nieźle to powiedziałem, co? Ale ok, mężczyźni zostawili Mary Ann i już swoje BMW przed bunkrem, z którego coraz głośniej dało się słyszeć muzykę. Ukryte głośniki nadawały „piosenkę”, coś w stylu tego rapu, co czarni robili kilkadziesiąt lat temu. W ten nucie często słychać było słowo „L.A.”. Dwa wejścia do bunkra, obok dwa guziki. I nic więcej, no, prawie: niewyraźny napis: Beware of the WestCoast Motherfucker ostrzegał. Po chwili ekipa dojrzała jeszcze dwa marne rysunki – dłonie układające się w odmienne symbole. Tak, tak – to były symbole. Na szczęście chłopaki szybko skojarzyły fakty, a Joshua postanowił nacisnąć przycisk drzwi, nad którymi widniała dłoń, gdzie palce układały się w znak W. Udało się. Drzwi się otworzyły i cała trójka zeszła schodami w dół.

W niewielkim pomieszczeniu Clip, Joshua i Cleaner spotkali dwóch facetów wyglądających na takich, którzy przeżyli niejedną akcję z użyciem broni: mniejszy i bardziej uzbrojony Ted, oraz nie do końca ogarnięty wielkolud, Frank - no dobra, po prostu idiota. Ochroniarze Big Daddy’ego grzecznie zapytali czego chcą – ekipa pokazała walizkę, wyjaśniła co i jak, więc Ted wpuścił ich za drzwi. Wewnątrz, wśród przestarzałego sprzętu elektronicznego, wymachiwał rękoma i klął na komputer zleceniodawca: niewysoki i chuderlawy azjata. Zobaczywszy mężczyzn nieco się uspokoił, jednak natężenie bujania się na drobnych nogach, machania górnymi kończynami oraz używanie słów typu: yo, ziomy itp. świadczyły, że człowiek naśladował czarnuchów z Bronxu lub blinkblink’owców z Miami. No coś taki zdziwiony? Przed wojną ta pseudomuzyka zwana rapem była popularna, to i staruszkowi nieco obiło się o uszy. Żebyś widział tego białego z tlenionymi włosami, co był bardziej czarny niż murzyni. A, o czym ja? No tak. Ogólnie Big Daddy – kurde, ten to miał poczucie humoru albo coś, że miał taką ksywę – wkurzył się, że waliza jest otwarta. Na nic tłumaczenie ekipy – zleceniodawca zdenerwowany wziął ją i zniknął za kolejnymi drzwiami, wołając Teda i Franka, by popilnowali gości. Ci zjawili się w towarzystwie zajebiście śmiesznie wyglądającego robota. Czujesz? Ted go zachwalał jaka to śmiercionośna maszyna do zabijania. Żebyś widział tę kupę złomu, hue hue. A, żeby było zabawniej, nazwali go Nice Guy. Bez komentarza. A Ted i Frank okazali się być Łowcami Mutantów, wynajętymi przez azjatę do ochrony terenu, szczerze nienawidząc mutków. No co? To chyba oczywiste – Łowca Mutantów raczej nie napije się kakałka z mutkiem przy kominku, oglądając stary, rodzinny album. I jeszcze coś: robotowi spodobał się małomówny Clip, cholera wiedzieć czemu.

Po chwili wszyscy usłyszeli krzyki i hałasy z pomieszczenia, w którym zniknął BD. Cała szóstka wbiegła do środka – była to dość duża piwnica, a raczej graciarnia. Okazało się, że azjata dyskutował z kimś w sprawie leków, chyba tych leków, co je ekipa przywiozła. Ted i Frank od razu wiedzieli z kim mają do czynienia: niemy kompan ich szefa był mutantem z ciałem naszpikowanym chemią i lekami, które wręcz wylewały się na podłogę. Łowcy się nie pieprzyli: od razu chcieli strzelać, przecież tym się zajmowali ponad 20 lat i do tego ich wynajął Big Daddy. Ten jednak stanął w obronie Billy’ego-mutanta, którego jakiś czas temu przygarnął i postanowił wyleczyć z mutacji. Kurde, tak mówił, ale chłopak, nawet jak na mutanta, wyglądał niczym popieprzony eksperyment chorego doktorka. Sytuacja, w której znaleźli się monter, kaznodzieja i chemik zrobiła się niewesoła. Chłopaki musieli jakoś zareagować, gdyż za chwilę mogła się tu zrobić druga Hiroszima. Clip skrył się, Cleaner ustawił się równo z Łowcami Mutantów, a Joshua starał się swoimi bredniami o pokoju, miłości i takimi tam uspokoić sytuację. Tiaaaa, ambitny człowiek, nie ma co. Kiedy lotny inaczej Frank podnosił ramiona ze swoimi spluwami, Billy zareagował szybciej – rzucił bumerangiem. I się, kurwa, zaczęło. Kiedy kule świszczały wokoło, gdy Cleaner ruszył na Big Daddy’ego, gdy Joshua stanął przed lufą Teda ze słowem jako bronią, gdy Frank rzucił się na Billy’ego wiesz co robił Clip? Ten to jest gościu – zaczął dogadywać się z robotem, chcąc go przeprogramować, czy też unieruchomić. Jak zwykle poza polem walki, kombinował. Gówniarz ma łeb. Niestety, nie udało mu się, a sam Nice Guy pokazał, co miał najlepsze – dwie lufy broni maszynowej, które wyszły mu z ramion, czy cholera wie skąd. Clip szybko zareagował, tnąc wszystkie kabelki. Nice Guy został uziemiony. Chemik został ranny, w sumie przypadkowo, i upadł tak niefartownie, że rozbił kilka szklanych buteleczek pełnych trucizny, które miał przy sobie. Na litość – kto trzyma trucizny szklanych buteleczkach?! A ich zawartość zmieszała się z obficie lejącą się z uda krwią – jakie paskudztwo murowane, na pewno.

Po krótkiej walce, w której Cleanerowi zacięła się spluwa i w której kaznodzieja nie wyciągnął broni, zginęli BD i Billy. Joshua, niemiłosiernie podirytowany, opuścił bunkier chwilę po Clipie, który pobiegł zobaczyć co z autem i panią kurier. Łowcy zrobili podobnie, jednak po drodze postanowili sprawić malutkiego psikusa – uruchomili ładunki wybuchowe, które ukryte były w bunkrze. Chyba jakiś mechanizm autodestrukcji, czy coś. Chemik w międzyczasie przyjrzał się ciałom, a zwłaszcza mutantowi i odkrył na jego szyi tatuaż – 105,4 Mhz. W czasie walki zauważył na małym biurku, obok materaca Billy’ego, stare radio, więc zareagował raczej prawidłowo. Po włączeniu sprzętu usłyszał komunikat (kliknij), jak również niepokojący sygnał, jakby alarm. Tak, system autodestrukcji miał zaraz ostro pierdyknąć. Chemik, kulejąc, z radiem w ręku i całkiem ciekawą informacją, wyszedł z bunkra, jednak zapomniał zamknąć drzwi. Podmuch wybuchu powalił go na ziemię, niszcząc w drobny mak radio. Łowcy Mutantów chcieli dogadać się z ekipą, by zostać na stopie znajomości, jednak Clip tak pokierował rozmową, że ci zwyczajnie się oddalili.
Cleaner wyjaśnił, co usłyszał, a Clip zamontował swoje radio tak, by wychwycić sygnał. Cała czwórka wysłuchała go i postanowiła działać – obrali kurs na Waterloo, które kojarzyła Mary Ann. Chcieli znaleźć starszą kobietę i wyjaśnić tajemnicę Orbitala.
Po kilku godzinach jazdy, zobaczyli na niewielkim wzgórzu cztery słupy telegraficzne. Kaznodzieja i monter postanowili podejść bliżej: zauważyli kobietę i mężczyznę przywiązanych drutem kolczastym, w obdartych i zaschniętych od krwi łachmanach, kilkoma ranami na ciele. Na desce, która była przybita poziomo do słupa, widniał wyryty napis:

Bo potomstwo jest obowiązkiem

Jedynie kobieta jeszcze żyła, mamrocząc coś o jednej prawdzie, o tym, że rozumie, że chce. Po chwili wypluła krew i zeszła z tego świata. Joshua pożegnał martwych, jak nakazuje biblia i obaj z Clipem wrócili do auta. Niecałą godzinę przed samym miasteczkiem ekipa zatrzymała się, by rozprostować kości i zwyczajnie ulżyć matce naturze, jak to kiedyś mawiano. No ok., w Zasranych Stanach, Matka Pizda Natura chyba leży skacowana od kilkudziesięciu lat i w dupie ma wszystko i wszystkich. Mniejsza z tym – Cleaner odcedził kartofelki i zauważył dwa kształty tuż nad ziemią, kilkadziesiąt metrów od niego. Zbliżył się i zobaczył… wystającą z ziemi, zakopaną głowę, a obok plecak. Wokół głowy drut kolczasty i kolejną deskę z napisem:

Zwątpienie cię pogrąży

Chemik wrócił się po sprzęt do usunięcia drutu i opowiedział ekipie, co zobaczył. Ci pomogli mężczyźnie błagającego o to, by go wydostać z tej niezręcznej sytuacji. Cwany Cwaniak, bo tak kazał się nazywać, opowiedział krótko, że w Waterloo nie dzieje się dobrze – jakiś teksański ranger, wraz z zastępcami w liczbie mu nieznanej opanował, bez zgody i woli mieszkańców, miasteczko, podpierając się wizjami Prawdy, które objawiły mu, iż należy ukarać tych, którzy żyją w grzechu. On sam podważył wizje i został ukarany, bo wątpił. Martwi ze słupów, to małżeństwo, które nie mogło mieć dzieci, a tego jakaś Księga nie aprobuje. Cwany Cwaniak pożegnał wybawców i zniknął, a nieco zdziwiona ekipa ruszyła w stronę miasteczka.







1 komentarz:

  1. Sesja brzmi ciekawie. Opis troche gorzej (ale jest o niebo lepszy od poprzedniego). Przecinki, dwukropki i myślniki użyte zostały niezgodnie z przeznaczeniem (co trochę zakłóca odbiór tego co napisałeś, szczególnie w pierwszych akapitach). Przykład: "I nic więcej, no, prawie: niewyraźny napis: Beware of the WestCoast Motherfucker ostrzegał. " - zdanie (zdanie?) horror. Ani nie wiadomo o co chodzi, co jest napisem a co nie (cudzysłów by się przydał), zaczyna się od "i", ma przecinki nieumiejętnie postawione i dwa dwukropki równie nieumiejetnie.
    Przykład źle użytych myślników: " Ogólnie Big Daddy – kurde, ten to miał poczucie humoru albo coś, że miał taką ksywę – wkurzył się, że waliza jest otwarta." - tu ewentualnie nawias, w żadnym razie myślnik.

    Fajnie, że cały czas piszesz, bardzo fajnie, że używasz na sesji różnych dodatków - gadżetów. Dzięki temu lepiej znasz sesję, łatwiej Ci się oswoić ze światem a gracze mają więcej zabawy :-)

    OdpowiedzUsuń