czwartek, 22 listopada 2012

Sesja 3

Kilka dni temu rozgraliśmy trzecią sesję. Przyznaje, że nie do końca się przygotowałem i było to w niektórych momentach widoczne. Pierwszy raz zrobiliśmy walkę wręcz i to od razu z ogromną bestią, czterech na jednego. Wyszło nieco chaotycznie, ale grupa poradziła sobie bardzo dobrze. Było dość sporo różnych faktów i wydarzeń, więc i tempo było szybkie – po sesji, już na forum, gdyż na żywo nie było na to czasu, odbyła się dyskusja w sprawie przesadzenia z mojej strony właśnie walki. Po wymianie zdań i argumentów sprawa została, wydaje mi się, wyjaśniona, a ja wyniosłem kolejne doświadczenia na przyszłość.
Muszę jednak zwrócić uwagę na uśpienie czujności Graczy – udało mi się to zrobić dość efektywnie. Chodzi o „niewinną” dziewczynkę, Ruby – szczegóły znajdziecie w podsumowaniu sesji.
Kampania Tajemnica Orbitala trwa nadal, a tym razem dołączył do nas nowy Gracz, Ranger z Posterunku. Osoba go prowadząca to dinozaur RPGowy, więc muszę bardziej uważać, gdyż cała czwórka będzie starała się mnie podejść z każdej możliwej strony, a „nowy” im w tym może bardzo pomóc. No, ale co to za gra bez wyzwań – zero adrenaliny.
PODSUMOWANIE SESJI
Tajemnica Orbitala
Z prawdą na ustach, część 1
Bohaterowie naszej opowieści postanowili jednak odwiedzić Waterloo pomimo tego, co ujrzeli przed miasteczkiem. No co się dziwisz? Tajemnica Orbitala jest silniejsza od „zimnego rachowania faktów”, jak to miał w zwyczaju mówić mój ojciec, stary cep. No nie ważne. Kiedy dojechali na miejsce, zobaczyli trzech strażników przed jedynym wjazdem do osady. Grzecznie poproszono przyjezdnych o oddanie broni palnej, która miała być rzekomo do odebrania w ratuszu. Pff, naiwniacy. Zasady w mieście – zero pukawek i czysta prawda. Czujesz? W tych czasach takie pojebane prawa. Z Mary Ann było coraz gorzej i nie była zbyt chętna do zwiedzania atrakcji miasteczka. Bohaterom pozwolono na wjechanie do sektora pierwszego, czy tam któregoś i zabroniono wychylać nosa poza wskazany teren.
„Chwila zapomnienia” – rudera, zwana dumnie pubem, witała podróżnych. Chłopaki zaparkowali i podeszli do czegoś, co kiedyś można byłoby nazwać stacyjką paliwową. Wcześniej zauważyli, że „smar” się im kończy, to i trza dokupić. Z paliwowym pertraktował Joshua i bak BMW się z lekka napełnił. Cała trójka weszła do środka – całkiem spoko lokal, trochę ludzi, ale jacyś tacy wystraszeni i niemrawi. W samej budzie rzucała się w oczy jedynie zdechła szafa grająca. No, może nie licząc młodego chłopaka siedzącego w kącie i lustrującego otoczenie oraz podstarzałego grubaska, co to kreował się na gangera. Szefem tej knajpy okazał się O’Neil – gość po pięćdziesiątce, całkiem sympatyczny. Cleaner od razu wywalił łychę na stół, a Clip zabrał się za naprawę szafy grającej – ten to jak dziecko, zobaczy zabawkę i od razu idzie grzebać. Cała trójka zajebiście mocno poczuła ssanie w żołądku, toteż zamówiła żarcie – O’Neil prawie się posikał z radości i kazał przyrządzić, w pizdę jeża, specjały lokalu. Na litość! Jakieś jaszczurki, szczury, króliki cholera wie co jeszcze! A to z kaszą, a to z warzywami, a to w placku. Chłopaki nakarmili Mary, a właściciel obiecał darmowe żarcie, jeśli Clip naprawi szafę. No to się chłopak wkręcił na tyle, że zapomniał o całym świecie. Chemik poczuł, że chyba będzie musiał odwiedzić kibelek – gotowana jaszczurka z warzywami chyba nie była zbyt łaskawa dla i tak przeżartej alkoholem wątroby Bruna. Monterowi, o dziwo, udało się naprawić maszynę, pewnie dzięki też nabożnej gadce kaznodziei, który spoglądał na robotę Andersa zza jego pleców. Clip, to Clip – zażartował sobie z biednego plebsu – kiedy wiedział, że wystarczy jedynie połączyć dwa przewody, by uruchomić szafę, wziął młotek w drugą rękę i pierdyknął nim w naprawiany sprzęt. W tym samym momencie, drugą ręką złączył druciki, czego nie mógł nikt zauważyć i błysnęło – szafa grająca w pierdzielonym Waterloo zaczęła działać. Ludzie zbierali szczenę z podłogi, czujesz? Widzieli, jak chłopak walnął młotkiem maszynę, a ta odżyła! Kurwa, poezja, bracie. Poleciała muzyczka, wszyscy poczuli się, jakby żyli w czasach sprzed wojny, ale na krótko. Chłopaki poznali faceta, który wyglądał na nieco innego od pozostałych. Chris Mc Lean szybko zdradził, że jest z Posterunku i nie ciężko się domyśleć, że z naszej trójki chyba zaczęła się robić czwórka. Clip w międzyczasie powęszył w pobliżu knajpy i stacyjki paliwowej znalazłszy jakieś dobre opony i olejarkę.
W międzyczasie Cleaner nie wytrzymał i polazł do kibla, z którego kilka minut wcześniej wyszedł ten śmieszny grubasek-ganger. Ale sranie szybko ustało, gdy chemik zobaczył zarzyganego, zakrwawionego chłopaka opartego o ścianę – koleś ewidentnie nie żył i śmierdział gorzej niż pieczone na ognisku wymiona krowy. Co? No przecież nie jadłem takich świństw, tylko słyszałem. Szybka reakcja – medyk zamknął drzwi, jednak jakieś kobieciny widziały, co było w środku. Nie wiem, czy to przez panikę, czy też Bruno postanowił coś sobie udowodnić – chciał wyjść przez małe, jak na jego rozmiar, okno. Wiesz jak to wyglądało? Jakby słoń chciał spierdolić przez drzwi od bagażnika jakiejś fury. Kobieciny zaczęły krzyczeć, Cleaner grzecznie się uśmiechał, wychodząc z miną niewiniątka, a emerytowany ganger, zwany Bonzo, nie wytrzymał presji – wyciągnął broń i oskarżył O’Neila, że chciał ich wszystkich otruć żarciem. Cóż, takiej okazji do szerzenie pokoju i miłości nie mógł przepuścić nasz klecha, jednak w tym samym momencie wlazło do środka trzech strażników. Można było odnieść wrażenie, że wyglądali identycznie jak Ci sprzed wjazdu do miasta – strzelby, małe kapelusze, szare płaszcze, brody i całkowity brak poczucia humoru. Próba pokojowego wyjaśnienia sprawy, upierdliwe nawoływanie do pokojowego rozstrzygnięcia problemu przez kaznodzieję, nerwowość Bonza, jak również coraz mniej niewinna postawa właściciela baru oraz mataczenie faktów spowodowały, że prawda wyszła na jaw. Tricky, chłopak, który kipnął w kiblu, to znalezisko O’Neila. Nakarmił go i przyjął pod dach w zamian za pracę w kuchni. Po przyjeździe Ręki Sprawiedliwości, właściciel knajpy musiał szukać innego źródła składników na jedzenie, niż do tej pory. Zaczął handlować z dziwnymi ludźmi, kupując nie do końca świeże żarcie. A Tricky je testował – to się nazywa partnerski układ, nie? Bonzo wyciągnął drugą broń, gdyż pierwszą pukawkę odebrał mu Garret. Bez cyckania się dostał w czerep i zemdlał na chwilę, a samego O’Neila aresztowali za zabójstwo. Wyszli z knajpy i tyle. Ludzie zdygani, a Bonzo odzyskał świadomość. Uspokoił się i opowiedział, że fakt, ma swoje lata za sobą w szalonym życiu jednego z gangów, jednak nie pozwoli, by ktokolwiek terroryzował jego ukochane miasteczko. Kiedy Chris i reszta ujawnili sobie, że są w tym samym celu, zaczęli rozmawiać z gangerem – sprawa była prosta: pomoc w pozbyciu się Ręki Sprawiedliwości za pomoc w odszukaniu starszej pani. Okazało się, że Lolo, miejscowy chłopak, który pomaga w codziennych obowiązkach starszym ludziom w Waterloo, pewnie wie coś więcej. Niestety, jest zamknięty w klatce, na placu w środku miasta. No tak, co się tak dziwisz? Karę ma, bo pewnie coś przeskrobał.
Całą czwórka wyszła z baru i skierowała się w stronę klatek. O dziwo nikt ich nie zatrzymywał, a ponoć to już inna strefa miasta. Kiedy zobaczyli rząd drewnianych klatek zawieszonych na wysokim palu, prosto na ekipę wybiegło małe dziecko. Na oko ośmioletnia dziewczynka, Ruby, prawie się rozpłakała. Powiedziała, że w jednej z klatek wisi jej braciszek, Robert, który rzekomo ukradł lornetkę Szalonemu Bobowi, Szczurowi z Waterloo. Dziewczynka chlipała i prosiła o pomoc. Chłopaki podeszli do klatki, którą obstawiali kolejni strażnicy i kurde jak w mordę strzelił identyczni, jak ich koledzy. Robert zapierał się, że nic nie ukradł i że jest niewinny i nie przyzna się do kradzieży, bo nic nie zrobił. Nikt z czwórki nie zagadał strażnika, jak to wyglądało ze strony Ręki Sprawiedliwości, tylko zaufali małej. I to był najbardziej skurwysyński błąd w ich życiu. Ruby powiedziała, że razem z bratem bawili się w starej spiżarni i tam chowali różne rzeczy. W miedzy czasie zobaczyli Lola, który jednak spał w klatce toteż pewnie postanowili pomóc dziewczynce. Ta się uspokoiła, uradowała, a wujek Josh i Chris nawet ją przytulili czy tam pogłaskali po głowie. Gdyby wiedzieli, co stanie się za chwilę, pewnie oskalpowali by gówniarę, hue hue. Ekipa doszła do ruiny, a dziewczynka powiedziała, że pod klapą, która dla niej jest za ciężka, leżą różne rzeczy i pewnie Robert tam coś schował. Niczego nie spodziewający się, postanowili ją otworzyć i przeszukać piwnicę w celu znalezienia zapyziałej lornetki. Na ochotnika ruszył Chris. Kiedy otworzył klapę, momentalnie znalazł się dwa i pół metr niżej – jakaś łapa machnęła tak, że człowiek Posterunku nie zdążył zareagować i spadł do środka. A wiesz, co wtedy zrobiła Ruby? Cieszyła się, gówniara jedna, i klaskała w ręce, skacząc w miejscu, czujesz to? „Bo Pupilek jest głodny i w końcu ma jedzenie” – pieprzona przyjaciółeczka bestii. Chłopaki zdezorientowani postanowili działać. Otworzyli klapę i spuścili kawałek odzienia, sprawdzając reakcję bestii. Ciach! Odzienie poszarpane. Clip w międzyczasie szukał wokół czegokolwiek, co mogłoby się nadawać na broń. A Chris tam leżał. Ba, nie zdołał odpowiednio zareagować i jego noga została zmiażdżona przez stopę Pupilka. Cleaner wskoczył do środku, a po chwili Joshua. Chemik podpalił resztki ubrania i bestia trochę się wystraszyła. A bydle z niej niemałe – nawet nie wiem jakich paskudnych i obrzydliwych słów miałbym użyć, by ją opisać. Powiem tak: chłopaki mieli przejebane po całości. Clip zdołał znaleźć jakiś kawałek pręta i dechę nabitą gwoźdźmi. Ruby zwyczajnie spierniczyła, a Bruno osłaniał Chrisa, który zdołał wbić noże w nogę bydlaka i przeczołgać się dalej. Joshua zaczął naparzać bestię. Kompletny odlot! Pieprzony klecha z prętem kontra dwu i pół metrowy potwór, czujesz? Ale szło mu, jakby zapyziałe anioły prowadziły jego rękę. Monter rzucił deskę z gwoźdźmi do środka, a chemikowi udało się wbić truciznę w cielsko przeciwnika. Wcześniej Bruno nie trafił samorodnym koktajlem Mołotowa, zrobionego z butelki whiskey – cóż za poświęcenie! Niestety, Pupilek chlasnąć medyka w pierś. W końcu do środka wpadł Clip, a Joshua wbił pręt w oko potworowi. Monter dobiegł i zaczął go okładać dechą, tak dla pewności. Ogólnie trzeba było to widzieć, bo opis tej nierównej walki nie oddaje tego, co ekipa przeżyła. W piwnicy nie znaleziono nic, oprócz kości i gruzu. No, może jeszcze zielony, obleśny szlam na jednej ze ścian, na której ogień koktajlu Mołotowa od razu ugasł.
Chłopaki wydostali się z piwnicy i, po przeklęciu dziewczynki, postanowili ruszyć do Lola, by w końcu zrobić to, po co tu właściwie przyjechali.

BOHATEROWIE NIEZALEŻNI



sobota, 10 listopada 2012

Sesja 2

Sesja druga była lepsza, niż pierwsza.
Czułem się swobodniej, reagowałem szybciej i logiczniej, walka była sprawniejsza (postanowiliśmy olać segmenty i zrobić coś na zasadzie: inicjatywa, deklarcja "co chcę zrobić", MG określa, czy to wykonalne + mówi, na co rzucić, określając efekt i potem kolejka jedzie dalej - wyszło fajnie, bez przeginki i powergamingu). Gracze bardziej wczuli się w swoje postaci, nieraz żywo dyskutując ze sobą. Sama rozmowa po sesji również była owocna i dość ekscytująca. Jestem naprawde dobrej myśli.

Od tej sesji, Gracze zaczęli kampanię pt. Tajemnica Orbitala. Wcześniej otrzymali storylinię przed sesję, którą również tu zamieszczę. Poniżej także streszczenie przygód (zwróć uwagę na link nad avatarami).

To był dobry chłopak


Streszczenie przygód

SESJA 2

Prolog, część 2 - Jak brat z bratem

No dobra, przekonałeś mnie – opowiadam dalej.

Więc cała czwórka poradziła sobie ze zmutowanymi dogami, jednak rana pani kurier nie pozwoliła na wzięcie czynnego udziału w ostatnim etapie zlecenia – hah! Nieźle to powiedziałem, co? Ale ok, mężczyźni zostawili Mary Ann i już swoje BMW przed bunkrem, z którego coraz głośniej dało się słyszeć muzykę. Ukryte głośniki nadawały „piosenkę”, coś w stylu tego rapu, co czarni robili kilkadziesiąt lat temu. W ten nucie często słychać było słowo „L.A.”. Dwa wejścia do bunkra, obok dwa guziki. I nic więcej, no, prawie: niewyraźny napis: Beware of the WestCoast Motherfucker ostrzegał. Po chwili ekipa dojrzała jeszcze dwa marne rysunki – dłonie układające się w odmienne symbole. Tak, tak – to były symbole. Na szczęście chłopaki szybko skojarzyły fakty, a Joshua postanowił nacisnąć przycisk drzwi, nad którymi widniała dłoń, gdzie palce układały się w znak W. Udało się. Drzwi się otworzyły i cała trójka zeszła schodami w dół.

W niewielkim pomieszczeniu Clip, Joshua i Cleaner spotkali dwóch facetów wyglądających na takich, którzy przeżyli niejedną akcję z użyciem broni: mniejszy i bardziej uzbrojony Ted, oraz nie do końca ogarnięty wielkolud, Frank - no dobra, po prostu idiota. Ochroniarze Big Daddy’ego grzecznie zapytali czego chcą – ekipa pokazała walizkę, wyjaśniła co i jak, więc Ted wpuścił ich za drzwi. Wewnątrz, wśród przestarzałego sprzętu elektronicznego, wymachiwał rękoma i klął na komputer zleceniodawca: niewysoki i chuderlawy azjata. Zobaczywszy mężczyzn nieco się uspokoił, jednak natężenie bujania się na drobnych nogach, machania górnymi kończynami oraz używanie słów typu: yo, ziomy itp. świadczyły, że człowiek naśladował czarnuchów z Bronxu lub blinkblink’owców z Miami. No coś taki zdziwiony? Przed wojną ta pseudomuzyka zwana rapem była popularna, to i staruszkowi nieco obiło się o uszy. Żebyś widział tego białego z tlenionymi włosami, co był bardziej czarny niż murzyni. A, o czym ja? No tak. Ogólnie Big Daddy – kurde, ten to miał poczucie humoru albo coś, że miał taką ksywę – wkurzył się, że waliza jest otwarta. Na nic tłumaczenie ekipy – zleceniodawca zdenerwowany wziął ją i zniknął za kolejnymi drzwiami, wołając Teda i Franka, by popilnowali gości. Ci zjawili się w towarzystwie zajebiście śmiesznie wyglądającego robota. Czujesz? Ted go zachwalał jaka to śmiercionośna maszyna do zabijania. Żebyś widział tę kupę złomu, hue hue. A, żeby było zabawniej, nazwali go Nice Guy. Bez komentarza. A Ted i Frank okazali się być Łowcami Mutantów, wynajętymi przez azjatę do ochrony terenu, szczerze nienawidząc mutków. No co? To chyba oczywiste – Łowca Mutantów raczej nie napije się kakałka z mutkiem przy kominku, oglądając stary, rodzinny album. I jeszcze coś: robotowi spodobał się małomówny Clip, cholera wiedzieć czemu.

Po chwili wszyscy usłyszeli krzyki i hałasy z pomieszczenia, w którym zniknął BD. Cała szóstka wbiegła do środka – była to dość duża piwnica, a raczej graciarnia. Okazało się, że azjata dyskutował z kimś w sprawie leków, chyba tych leków, co je ekipa przywiozła. Ted i Frank od razu wiedzieli z kim mają do czynienia: niemy kompan ich szefa był mutantem z ciałem naszpikowanym chemią i lekami, które wręcz wylewały się na podłogę. Łowcy się nie pieprzyli: od razu chcieli strzelać, przecież tym się zajmowali ponad 20 lat i do tego ich wynajął Big Daddy. Ten jednak stanął w obronie Billy’ego-mutanta, którego jakiś czas temu przygarnął i postanowił wyleczyć z mutacji. Kurde, tak mówił, ale chłopak, nawet jak na mutanta, wyglądał niczym popieprzony eksperyment chorego doktorka. Sytuacja, w której znaleźli się monter, kaznodzieja i chemik zrobiła się niewesoła. Chłopaki musieli jakoś zareagować, gdyż za chwilę mogła się tu zrobić druga Hiroszima. Clip skrył się, Cleaner ustawił się równo z Łowcami Mutantów, a Joshua starał się swoimi bredniami o pokoju, miłości i takimi tam uspokoić sytuację. Tiaaaa, ambitny człowiek, nie ma co. Kiedy lotny inaczej Frank podnosił ramiona ze swoimi spluwami, Billy zareagował szybciej – rzucił bumerangiem. I się, kurwa, zaczęło. Kiedy kule świszczały wokoło, gdy Cleaner ruszył na Big Daddy’ego, gdy Joshua stanął przed lufą Teda ze słowem jako bronią, gdy Frank rzucił się na Billy’ego wiesz co robił Clip? Ten to jest gościu – zaczął dogadywać się z robotem, chcąc go przeprogramować, czy też unieruchomić. Jak zwykle poza polem walki, kombinował. Gówniarz ma łeb. Niestety, nie udało mu się, a sam Nice Guy pokazał, co miał najlepsze – dwie lufy broni maszynowej, które wyszły mu z ramion, czy cholera wie skąd. Clip szybko zareagował, tnąc wszystkie kabelki. Nice Guy został uziemiony. Chemik został ranny, w sumie przypadkowo, i upadł tak niefartownie, że rozbił kilka szklanych buteleczek pełnych trucizny, które miał przy sobie. Na litość – kto trzyma trucizny szklanych buteleczkach?! A ich zawartość zmieszała się z obficie lejącą się z uda krwią – jakie paskudztwo murowane, na pewno.

Po krótkiej walce, w której Cleanerowi zacięła się spluwa i w której kaznodzieja nie wyciągnął broni, zginęli BD i Billy. Joshua, niemiłosiernie podirytowany, opuścił bunkier chwilę po Clipie, który pobiegł zobaczyć co z autem i panią kurier. Łowcy zrobili podobnie, jednak po drodze postanowili sprawić malutkiego psikusa – uruchomili ładunki wybuchowe, które ukryte były w bunkrze. Chyba jakiś mechanizm autodestrukcji, czy coś. Chemik w międzyczasie przyjrzał się ciałom, a zwłaszcza mutantowi i odkrył na jego szyi tatuaż – 105,4 Mhz. W czasie walki zauważył na małym biurku, obok materaca Billy’ego, stare radio, więc zareagował raczej prawidłowo. Po włączeniu sprzętu usłyszał komunikat (kliknij), jak również niepokojący sygnał, jakby alarm. Tak, system autodestrukcji miał zaraz ostro pierdyknąć. Chemik, kulejąc, z radiem w ręku i całkiem ciekawą informacją, wyszedł z bunkra, jednak zapomniał zamknąć drzwi. Podmuch wybuchu powalił go na ziemię, niszcząc w drobny mak radio. Łowcy Mutantów chcieli dogadać się z ekipą, by zostać na stopie znajomości, jednak Clip tak pokierował rozmową, że ci zwyczajnie się oddalili.
Cleaner wyjaśnił, co usłyszał, a Clip zamontował swoje radio tak, by wychwycić sygnał. Cała czwórka wysłuchała go i postanowiła działać – obrali kurs na Waterloo, które kojarzyła Mary Ann. Chcieli znaleźć starszą kobietę i wyjaśnić tajemnicę Orbitala.
Po kilku godzinach jazdy, zobaczyli na niewielkim wzgórzu cztery słupy telegraficzne. Kaznodzieja i monter postanowili podejść bliżej: zauważyli kobietę i mężczyznę przywiązanych drutem kolczastym, w obdartych i zaschniętych od krwi łachmanach, kilkoma ranami na ciele. Na desce, która była przybita poziomo do słupa, widniał wyryty napis:

Bo potomstwo jest obowiązkiem

Jedynie kobieta jeszcze żyła, mamrocząc coś o jednej prawdzie, o tym, że rozumie, że chce. Po chwili wypluła krew i zeszła z tego świata. Joshua pożegnał martwych, jak nakazuje biblia i obaj z Clipem wrócili do auta. Niecałą godzinę przed samym miasteczkiem ekipa zatrzymała się, by rozprostować kości i zwyczajnie ulżyć matce naturze, jak to kiedyś mawiano. No ok., w Zasranych Stanach, Matka Pizda Natura chyba leży skacowana od kilkudziesięciu lat i w dupie ma wszystko i wszystkich. Mniejsza z tym – Cleaner odcedził kartofelki i zauważył dwa kształty tuż nad ziemią, kilkadziesiąt metrów od niego. Zbliżył się i zobaczył… wystającą z ziemi, zakopaną głowę, a obok plecak. Wokół głowy drut kolczasty i kolejną deskę z napisem:

Zwątpienie cię pogrąży

Chemik wrócił się po sprzęt do usunięcia drutu i opowiedział ekipie, co zobaczył. Ci pomogli mężczyźnie błagającego o to, by go wydostać z tej niezręcznej sytuacji. Cwany Cwaniak, bo tak kazał się nazywać, opowiedział krótko, że w Waterloo nie dzieje się dobrze – jakiś teksański ranger, wraz z zastępcami w liczbie mu nieznanej opanował, bez zgody i woli mieszkańców, miasteczko, podpierając się wizjami Prawdy, które objawiły mu, iż należy ukarać tych, którzy żyją w grzechu. On sam podważył wizje i został ukarany, bo wątpił. Martwi ze słupów, to małżeństwo, które nie mogło mieć dzieci, a tego jakaś Księga nie aprobuje. Cwany Cwaniak pożegnał wybawców i zniknął, a nieco zdziwiona ekipa ruszyła w stronę miasteczka.